Thursday 16 February 2012

Beauty attracts beauty

Piękno jest pięknem, tu w czystej postaci.
Nie ma siły by się nie zachwycić.









Szkoda, że większość z nich ma już chłopaków.

Thursday 9 February 2012

Kosmopolka nadrabia

Jest pewien niefajny aspekt posiadania przyjaciół. Trzeba o nich należycie dbac. Czyli listy, liściki, miłe słówka i stałe updaty. O ile z sympatią i pamięcia problemów nie mam, o tyle regularne pisanie jest dla mnie nie lada wyzwaniem. Przez lata podróżowania poznała kosmopolka trochę ludu ze świata, ludu interesującego, z którym do dziś utrzymuje kontakt, i tego, który odszedł już w zapomnienie (jakkolwiek okrutnie to zabrzmi przy takiej ilości nowopoznanych przyjaciół nie sposób nie przeprowadzać selekcji). Ponieważ mieszkam z dala od większości z nich, całe mnóstwo czasu zajmuje mi pisanie kilku ciepłych słów do każdego. Opracowałam juz pewnego rodzaju taktykę i raz na jakiś czas po prostu siadam, robię listę osób, potem mocną kawę i tak schodzi mi całe popołudnie na wypisywaniu, że A już niekatualny, że ostatnio srogo popiłam, że myślę i tesknię (co w większości przypadków własciwie nie jest tylko wymuszoną grzecznością lecz stwierdzeniem stanu rzeczy bo stworzenie ze mnie sentymentalne i szybko przywiązuje się do ludzi). Więc zwieńczając mój wywód pod tytułem ludzie nie zapominajcie o ludziach, napiszę tylko, że z każdym kolejnym mailowym popołudniem mych wiadomości jest coraz mniej. Kto by pomyślał, że człowiek  nie musi nawet spotkać niedźwiedzia i doznać bidy, by przekonać się kto jest prawdziwy a kto nie. Więc nadrabia kosmpolka, czasami z bólem palców i głowy, pochłaniając długie godziny na podtrzymywanie więzi, lecz jeśli przyjaciel, to mówię Wam WARTO.





Wednesday 8 February 2012

Charles and William

Bangkok jest nieprzyzwoity i bezwstydny. Bangkok jest wspaniały.
I dlatego od czasu do czasu człowiek musi sobie do Bangkoku pojechać.

Znowu stoimy w korku. Mija już 23 i pospieszamy kierowcę. Nie jedziemy do Bangkoku by oglądać pałace, jedziemy porządnie się zabawić. Jeszcze w drodze rozpijamy butelkę whisky więc północ mija a kosmopolka o własne nogi się obija.
Tej nocy kosmpolka  poznaje nieziemsko przystojnego dżentelmena z Anglii. Wygląda jak młódy Bóg, jednak lepiej jest gdy się nie odzywa. Niestety kilka słów trzeba zamienić. Trochę o pogodzie, trochę o niczym. Wiadomo, że wszystko zmierza do łóżka.
W międzyczasie inna kosmopolka rozmawia z kolegą dżentelmena, dobrze jak się trafia taki parowany podryw, człowiek nie musi się naszukać i namęczyć. Słychać narzekania, że nieatrakcyjny i mało błyskotliwy, ale kto by o to dbał nocną porą, przekonuje kosmopolkę, a ponieważ liczy się dziewczę z moim zdaniem, stawia na konkret i chwilę później język jej już raczy rozkoszą Charlesa.
Podwójny układ ma same dobre strony. Dwa koleżeńskie wianuszki to również dwa osobne hotele więc kwestią sporną pozostaje tylko  kto gdzie będzie się bawił.
...
Rano ma miejsce wydarzenie bez precedensu. Coś czego jeszcze nie było i mam nadzieję nigdy już nie bedzie. Kosmopolka otwiera oczy, a po mężczyźnie ostatniej nocy ani śladu. Najpierw dezorientacja, potem szybka analiza wcześniejszych wydarzen i wniosek, jak płaski w twarz, bo jednak był i zniknął. To bardzo kompromitujące doświadczenie, choć gdy spojrzeć na to z innej strony, ten mało dżentelmeński ruch uchronił nas od niezręczności poranka dnia następnego. Chwilę później do hotelu dociera zguba, narzekając na Charlesa i jego małe przyrodzenie. Każde doświadczenie wzbogaca, kosmopolka twierdzi, że następnym razem nie idzie do wyra z byle kim.
A dla mnie, po tej nocy sformułowanie wyjść po angielsku nabiera nowego znaczenia. Ach Ci dżentelmeni z wysp.